where do we belong? where did we go wrong?
If there's nothing here, why are we still here?
Deszcz stukający o parapet i szum jaki mu towarzyszy pozwala mi na wyciszenie, na głębsze zastanowienie nad własnym życiem które już od dawna nie miało sensu nie należało do mnie.
Dlaczego wciąż jestem na tym świecie? Dlaczego każdego dnia budzę się z lepszym bądź gorszym humorem? Nie chcę tego. Nie chcę czuć.
Wiem, że posiadanie uczuć jest złem które powoli każdego dnia nas wykańcza.
Obracanie się wokół osób na którym nam zależy też jest złym rozwiązaniem.
Właśnie ten czynnik sprowadza na nas nigdy niekończącą się zgubę.
Sprawia, że czujemy się uzależnieni, a gdy stanie się coś niespodziewanego między nami... Czujemy się nic nie warci i zbędni.
Tracimy grunt pod nogami.
Wszystko co miało dla nas jakiekolwiek znaczenie.
I gubimy się w czarnej otchłani zatraceni w wyrzutach sumienia i w bólu jaki nad nami zaczyna panować coraz bardziej i bardziej z każdą chwilą.
Zostajemy z tym sami, bo najczęściej jest tak, że wina stoi po naszej stronie, choć nie zawsze tak może być w rzeczywistości.
I cierpimy, w samotności.
Każdego dnia, gdy musimy wyjść na zewnątrz, bo nas ktoś zmusza, wszystkie swoje uczucia maskujemy. Ukrywamy pod grubą warstwą złudzenia. Uśmiechamy się fałszywie, nabieramy każdego kto tylko widzi tarczę obronną na naszych twarzach.
Nikt tak naprawdę nie wie o tym co czuję głęboko w sercu. Nikomu nigdy nie pozwalałam spojrzeć na mnie z tej prawdziwej strony.
Po co?
Po to żeby w późniejszym czasie znosić chamstwo i oschłość wobec mnie przy pierwszej lepszej kłótni? Aby wszystko co powiem danej osobie w tajemnicy, ujrzało światło dzienne?
Nie.
To są moje odczucia. Nikt nie ma prawa ich poznać.
Spędzam kolejny dzień w pustym mieszkaniu. Niczego innego nie słychać niż mój płytki oddech i szmer jaki wywołuje zwierzę.
Posiadanie zwierzęcia również jest złym rozwiązaniem na samotność.
Ono też niedługo odejdzie.
Umrze, czy ze starości, czy z powodu choroby, bądź z przypadkowego zdarzenia.
Czy to pies, czy kot, bądź królik, chomik lub nadzwyczajna mysz. Nie ważne. Przywiązujemy się do tego stworzenia, przyzwyczajamy się do jego obecności.
A gdy nas opuści, wyleci z okna i umrze na betonowym chodniku tuż pod naszymi oknami... Cierpimy tak bardzo, jakby to małe nic nie warte stworzonko było częścią naszej rodziny i nie tylko - było częścią naszego nic nie wartego życia.
Płaczemy,
myślimy o tym, "co by było gdyby..."
No właśnie,
"Co by było gdyby..." przed otworzeniem okna, sprawdziłabym gdzie mój pupil przebywa?
"Co by było gdyby..." zamknęłabym pierw drzwi od pomieszczenia i dopiero wtedy, gdy byłabym pewna iż żadnego zwierzęcia nie ma, otworzyłabym to cholerne okno.
A jednak, to zwierze skrywa w sobie większość moich tajemnic.
Mam pewność, że nikomu ich nie zdradzi. Ponieważ nie potrafi mówić, umie tylko miauczeć.
Przygarnięcie Kota było najgorszym rozwiązaniem po stracie poprzedniego.
Pozwoliłam na to, by to zwierzę zaczęło darzyć mnie uczuciem które jest bardzo podobne do miłości, nawet mogłabym stwierdzić iż jest dokładnie takie samo.
Nie mogę kochać.
Nie jestem warta jakiegokolwiek uczucia.
Obiecuję, choć ani jednej obietnicy do dzisiejszego dnia nie dotrzymałam.
Pozwalam na to, aby mi ufali, choć wiem doskonale iż nie powinni tego robić.
Zawodzę, okłamuję, zbywam.
A oni nadal tu są, za każdym razem gdy ich zawodzę, próbują odbudowywać swoje zaufanie do mnie.
I dalej, powierzają coś, proszą gdy czegoś chcą, i rozkazują.
Ale czy kiedykolwiek rozmawiali ze mną o tym co czuję naprawdę?
Nie.
Nie obchodzi ich to, co czuję, co dzieje się w moim życiu tak naprawdę.
Obchodzi ich tylko to czy będą mogli mieć o wiele mniej roboty gdy zgodzę się coś dla nich zrobić.
Są egoistami.
A ja? Jestem marionetką która nie potrafi się wyplątać z tej pajęczej nici.
Mam tylko szesnaście lat. Do ukończenia 17 lat zostały tylko cztery miesiące.
Może nie powinnam była się urodzić?
Myślę, że świat byłby o wiele lepszy, bardziej wyrazisty i kolorowy beze mnie.
To ja powinnam być na miejscu mojego Kota.
To ja powinnam teraz leżeć pod ziemią.
Od śmierci stworzenia które po raz pierwszy w życiu najbardziej pokochałam, minęły już cztery lata. A ja? Ani razu do Niego nie przyszłam.
Diana
Brak słów.
OdpowiedzUsuń